Twój StartUp

Rozmowa z mistrzem ceremonii pogrzebowej.

Przez 28 lat był związany z telewizją – tworzył, zarządzał, inspirował w TVP3 Wrocław. Dziś działa inaczej, ale misja pozostała ta sama: nadawać sens i znaczenie ludzkim historiom.
Jako mistrz ceremonii świeckich pomaga rodzinom stworzyć opowieść na koniec życia ich bliskich – prawdziwą, czułą, godną.
W końcu: „każdy człowiek zasługuje na opowieść” – przekonuje Marcin Brodowski w rozmowie z Aleksandrą Marciniak.

Przez lata byłeś w centrum wydarzeń, tworzyłeś telewizję, prowadziłeś zespół – zresztą pracowaliśmy razem, byłeś moim przełożonym.
Z TVP3 Wrocław byłem związany 28 lat – przyszedłem tam w grudniu 1996 roku jako młody chłopak.
Trafiłem do zespołu kierowników produkcji, czyli osób, które organizują działanie redakcji, współpracują z wydawcą i odpowiadają za budżet.
To była rola zza kulis, ale bardzo odpowiedzialna.

Kiedy poczułeś, że czas na zmianę?
Ta zmiana była poniekąd wymuszona. Moje spojrzenie na pracę redakcji programów informacyjnych różniło się od tego, jak widziała to moja przełożona – zresztą wieloletnia koleżanka z pracy. Skoro nie akceptowała kierunku, który proponowałem, nie dziwię się, że nasze drogi się rozeszły. Sam – w przypadku utraty zaufania – postąpiłbym podobnie.
Ale jedno chcę mocno podkreślić: zawsze kierowałem się zasadą,
że pokazujemy wszystkie strony – niezależnie od sporu, tematu czy poglądów.

Zacząłeś pracę w telewizji w 1997 roku, gdy Wielka Woda ogarnęła Polskę.
Tak, pracowałem przy powodzi tysiąclecia.
To był moment, w którym z produkcji wszedłem głębiej w świat informacji – zacząłem towarzyszyć reporterom, jeździłem z nimi w teren.
To wtedy po raz pierwszy poczułem, że chcę nie tylko organizować, ale też opowiadać.
Pracowaliśmy dzień i noc, spaliśmy po dwie, trzy godziny w redakcji, a cała ramówka została podporządkowana informowaniu o sytuacji.
Jeździliśmy po zalanych miejscowościach, pokazywaliśmy ludzkie dramaty, działania władz, a materiały – często bez montażu – trafiały od razu na antenę. Telewizja i radio były wtedy jedynym szybkim źródłem informacji, dlatego ludzie nas wypatrywali, czekali, prosili, by pokazać ich historię. To było doświadczenie, które mnie ukształtowało – zawodowo i osobiście.

Marcin Brodowski w wozie transmisyjnym TVP3 Wrocław przy panelu realizatorskim w czasie powodzi 1997 roku
Samochód TVP3 Wrocław z kartką „Pomoc dla powodzian” oraz wóz transmisyjny w tle podczas powodzi 1997 roku
Marcin Brodowski w kamizelce „STRAŻ” z kamerą, podczas nagrywania relacji z pożaru dla TVP3 Wrocław
archiwum prywatne Marcina Brodowskiego

Gdy kończyłeś pracę po tych 28 latach, znów zdarzyła się powódź.
Już byłeś kierownikiem redakcji – jak obserwowałeś pracę swojego zespołu? Miałeś takie déjà vu?
Powódź wróciła po latach – nie tak rozległa jak ta z 1997 roku, ale i tak tragiczna. Pęknięcie tamy w Stroniu Śląskim spowodowało ogromne zniszczenia w okolicznych miejscowościach, które do dziś nie poradziły sobie z odbudową. Wtedy byłem już szefem redakcji programów informacyjnych i obserwowałem wszystko z innej perspektywy – tej zarządzającej, ale też ludzkiej.

Pamiętam przerażenie, że historia może się powtórzyć – brakowało centymetrów, by fala przerwała zabezpieczenia Wrocławia. 
Jestem naprawdę dumny z mojego zespołu – z zaangażowania, z tego,
że potrafili działać razem, odpowiedzialnie i z sercem.
To była mieszanka młodości i doświadczenia, która zadziałała dokładnie wtedy, kiedy trzeba było.

Sami z siebie byli tak mocno zaangażowani?
Tak, bo to dziennikarze z misją. Jako szef redakcji nie musiałem nikogo prosić o zostanie po godzinach – wszyscy działali z poczucia misji.
Reporterzy pracowali dla anteny i Internetu, a mieszkańcy przesyłali nagrania prosto z wałów.
Po pracy wsiadałem w samochód i z darami jechałem do Stronia Śląskiego – tam byli moi znajomi, sąsiedzi, rodzina.
Organizowałem transporty, zbierałem pomoc, moi przyjaciele reagowali błyskawicznie. Ta mobilizacja pokazała, ile potrafi zdziałać zgrany zespół i ludzie, którym naprawdę zależy.

Zawalony budynek po powodzi na Dolnym Śląsku, fotografia autorstwa Marcina Brodowskiego
Marcin Brodowski niesie paczki z pomocą humanitarną dla powodzian na Dolnym Śląsku
Powódź na Dolnym Śląsku. Prywatne archiwum Marcina Brodowskiego.

Czym jest misja dziennikarska?
To szersze spojrzenie – dziennikarstwo powinno nie tylko informować, ale też pomagać i wspierać wartości, których brakuje w mediach komercyjnych. Nawet jeśli trafia do mniejszego grona, warto pokazywać
rzeczy ważne – jak wysoka kultura czy ludzkie dramaty.
Dla mnie to zawsze była kwestia odpowiedzialności, a nie kalkulacji.

Bałeś się zmian? Ludzie przecież często – czy to przedsiębiorcy, czy ci, którzy szukają nowej drogi – po prostu się boją.
Zostałem w jednym miejscu za długo – świat się zmieniał, a ja trwałem w redakcji, bo trzymał mnie zespół, który udało się zbudować i który był dla mnie jak rodzina. Odejście po 28 latach bolało, ale przyniosło
też ulgę – czułem, że to już czas.
Dziś, patrząc z dystansu, wiem, że nie żałuję – zwłaszcza że w telewizji przeżyłem każdą możliwą zmianę polityczną, a odszedłem dopiero teraz.

To ogromny kawał życia. Pamiętam, jak dla TVP3 Wrocław robiłam wywiad z więźniem, który po 25 latach wychodził na wolność.
Mówił, że się boi – bo gdy trafiał do więzienia, były jeszcze budki telefoniczne, a teraz już są smartphony i wszystko załatwia się przez Internet. I choć to zupełnie inna sytuacja, miałam podobne poczucie, wchodząc po telewizji na nowy rynek pracy – też nie od razu umiałam się w nim odnaleźć, a jestem z ery cyfrowej.
Rozumiem Cię doskonale. Ja też nie rzuciłem się od razu w wir szukania nowej pracy – chciałem chwilę odpocząć.
Przez lata całkowicie oddawałem się pracy, nie chorowałem, rzadko brałem urlopy, a jedyny dłuższy czas poza redakcją to był ten, który poświęciłem opiece nad umierającą mamą. Potrzebowałem złapać oddech.

„Zgrany zespół potrafi zdziałać cuda.”

Zespół redakcyjny TVP3 Wrocław podczas pożegnania Marcina Brodowskiego po 28 latach pracy
zespoł redakcyny TVP3 Wrocław
Marcin Brodowski z pamiątkową tabliczką „You are the Boss” TVP3 Wrocław oraz w studiu telewizyjnym na tle green screen
archiwum prywatne Marcina Brodowskiego

Złapałeś oddech i wybrałeś niecodzienny fach! Jak to się stało?
Postanowiłem wejść w nową przestrzeń – zostać mistrzem ceremonii świeckich, głównie pogrzebów.
Ten wybór może wydawać się nietypowy, ale dla mnie to kontynuacja pracy z ludźmi i dla ludzi. Pierwszy raz zetknąłem się z takim pożegnaniem, gdy zmarła moja mama – to był piękny, prawdziwy i bardzo osobisty pogrzeb. Pomyślałem wtedy, że jeśli kiedyś miałbym się tym zająć, to tylko w taki sposób – bez patosu, z uważnością i autentycznością.
I tak trafiłem pod skrzydła Anety Dobroch – mistrzyni, która poprowadziła tamtą ceremonię i od której uczę się dziś tego zawodu.

Ale na czym dokładnie polega Twoja rola?
W pogrzebach kościelnych jest ksiądz, rytuały, smutek… A tutaj?

Nie musi być smutno – wszystko zależy od tego, kim był zmarły.
Czy miał poczucie humoru, jakie kolory lubił, w czym chodził – dresy czy garnitur. Zaczynam od rozmowy z rodziną, wcześniej dostają ankietę, która pomaga mi poznać tę osobę. Na tej podstawie tworzę scenariusz ceremonii – trochę jak w telewizji. Mowa pogrzebowa to jej serce, ale ważna jest też muzyka, atmosfera, nawet drobne symbole.
To historia – o człowieku, którego już nie ma, ale którego życie trzeba opowiedzieć, podsumować.

Dla wielu osób w Polsce, śmierć wciąż kojarzy się wyłącznie ze smutkiem, czernią i łzami. Tymczasem w innych krajach pożegnanie może wyglądać zupełnie inaczej – dominują kolory, muzyka.
Czy pogrzeby świeckie pomagają przełamać ten schemat?
Pogrzeby świeckie przełamują konwencję smutku i ciszy – to okazja, by pożegnać bliskich inaczej, zgodnie z ich stylem życia i osobowością.
Dla wielu to nadal coś nowego, zwłaszcza dla osób głęboko osadzonych w tradycji, ale coraz częściej spotykam się z reakcjami: „Ja też tak chcę być pożegnany”.
Zdarza się, że po ceremonii ktoś podchodzi i prosi o ulotkę – to dla mnie dowód, że taka forma trafia w ludzkie emocje. Choć to wciąż tylko kilka procent wszystkich pogrzebów, zainteresowanie rośnie – i dobrze, bo każdy zasługuje na pożegnanie po swojemu.

Marcin Brodowski, Mistrz Ceremonii Świeckiej Pogrzebowej, z cytatem: „Staram się zrobić wszystko, by pożegnanie było godne i prawdziwe”

Opowiedz o scenariuszu pogrzebu, który zamiast czerni i łez pozwala na uśmiech – jak to wygląda w praktyce?
Niedawno żegnałem młodego wrocławskiego anestezjologa, zapalonego tenisistę i kibica Śląska Wrocław, więc gości witały dźwięki meczu z kortu,
a obok mównicy zawiesiliśmy klubowy szalik.
Rodzina opowiedziała mi, że najchętniej chodził w dresach, dlatego poprosiliśmy uczestników o swobodny strój i zrezygnowaliśmy z czerni,
by nie potęgować dramatu dwójki małych dzieci.
W mowie pożegnalnej wplotłem anegdoty i zachętę, by „nosić dresy jak najczęściej, bo tak robił Janek”. Ludzie wychodzili z kaplicy wzruszeni, ale z uśmiechem – mówili, że to było osobiste, prawdziwe pożegnanie.

Dla dzieci tradycyjne pogrzeby bywają trudnym, wręcz traumatycznym przeżyciem – świeckie uroczystości wydają się łagodniejsze i bliższe codzienności.
Tak, dlatego nie przebieram się w togę czy łańcuch, nie tworzę dystansu – jestem w garniturze, bez krawata, na luzie.
Pogrzeb kończy się tradycyjnie – pochówkiem – ale w trakcie mogą pojawić się także elementy religijne, np. modlitwa, jeśli rodzina tego chce.
Zdarza się, że rano odbywa się msza w kościele,  później – już bez patosu – świecka ceremonia, pełna osobistych wspomnień, zdjęć i historii.

A czy przez swoją obecną pracę chcesz coś przekazać?
Chciałbym dawać rodzinom choć odrobinę ulgi w tym trudnym momencie. Kiedy po ceremonii słyszę, że ktoś mi dziękuje za empatię i czas poświęcony na poznanie zmarłej osoby, wiem, że to ma sens. Staram się zawsze zrobić wszystko, by to pożegnanie było godne i prawdziwe. Kieruję się takim mottem: Każdy człowiek zasługuje na opowieść.

Czyli to podobna misja jak przy kryzysach czy powodzi – potrzebna jest empatia i umiejętność ogarnięcia tematu?
Tak, jako reporter zajmowałem się najtrudniejszymi sprawami, często kryminalnymi, rozmawiając z rodzinami ofiar i zawsze musiałem okazywać im prawdziwą empatię. Jestem dumny, że przez lata żadna z tych rodzin
nie miała poczucia, że ich skrzywdziłem lub szukałem sensacji.

A propos sensacji, takie pytanie trochę pod włos – czy nie poszedłeś w tę stronę, żeby się wyróżnić? By być zapraszanym na wywiady, jak choćby w “Kanale Zero”? Mistrz ceremonii brzmi przecież dumnie, a w telewizji trudno o taki tytuł.
Nie, nie miałem takich intencji. Myślałem przede wszystkim o pracy, która da mi satysfakcję – również finansową, bo przecież z czegoś trzeba żyć.

I jesteś na swoim.
Tak, jestem na swoim – nikt mi już nie mówi, co mam czuć ani jak działać, choć oczywiście słucham próśb i potrzeb.
To dopiero początek mojej drogi jako przedsiębiorcy – rozmawiamy zaledwie kilka dni po tym, jak ogłosiłem, że działam już na własny rachunek.

Raczkujesz w tym biznesie?
Tak, jestem zupełnym żółtodziobem w młodej i niecodziennej branży, która dopiero rośnie i wymaga silnej psychiki.
W telewizji czułem się świetnie jako menedżer-organizator – jeździłem po Dolnym Śląsku, zdobywałem fundusze, a dziś tę mobilność przenoszę na nową pracę – jednego dnia mogę być we Wrocławiu, drugiego w Warszawie czy Gdańsku, by każdemu dać godne pożegnanie.

Obsługujesz ceremonie w całej Polsce, bez żadnych ograniczeń?
Tak – podróże, nowe miejsca i ludzie dają mi ogromną satysfakcję, więc jadę wszędzie, gdzie jestem potrzebny.

Jak reagują bliscy zmarłych, skoro świecki pogrzeb w kraju o katolickiej większości wciąż brzmi nietypowo?
Zaskoczenie szybko ustępuje ciekawości, bo nawet osoby wierzące widzą, że godne pożegnanie nie musi mieć formy kościelnej.

Widać trend odchodzenia od tradycyjnych rytuałów, choć przyczyny są różne.
Moim zadaniem jest pomóc każdemu w ostatniej drodze, bo w różnych kulturach – od Meksyku po romskie groby na naszych cmentarzach – śmierć celebruje się inaczej.
Dopóki ceremonia nikogo nie obraża, kolor, muzyka czy śpiew są dozwolone, bo najważniejszy jest szacunek i osobiste, prawdziwe pożegnanie.

Patrzę na te powodzie, sprawy kryminalne, pogrzeby… lubisz wchodzić w ogień?
Zdarzało się – wiem, że to ryzykowna, odpowiedzialna droga, ale chcę być w tym naprawdę dobry i dam z siebie wszystko.
Mam świadomość, że będzie trudno, ale jestem gotów – zaczynam od zera
i bardzo zależy mi na tym, by osiągnąć sukces.

Widziałam Cię już w Kanale Zero i lokalnych telewizjach, a w sierpniu spotkamy się podczas „Środy w TS” we Wrocławiu – jesteś też bardzo aktywny w Internecie.
Reklama jest dźwignią handlu, dlatego przyjąłem zaproszenia do mediów i od razu postawiłem własną, jeszcze surową stronę. Wiem, że dziś wizerunek tworzy się w social mediach, więc pracuję ze specjalistką od Facebooka
i Instagrama, a stronę przebudowuje profesjonalna agencja.
Statystyki pokazują, że fraza „świecki pogrzeb” wyszukiwana jest kilka tysięcy razy miesięcznie, więc potencjał jest spory.
Jeszcze ważniejszy jest marketing szeptany, telefon z poleceniem
z Poznania, który odebrałem przed chwilą, potwierdza, że to działa najlepiej. Daję sobie czas do końca roku, by zbudować solidną markę, łącząc profesjonalną promocję z autentycznym przekazem z ust do ust.

A co potem?
Na razie daję z siebie wszystko i wierzę, że ta droga ma sens – chcę zbudować silną markę, która będzie kojarzyć się z autentycznością
i szacunkiem.
Gdy ogłosiłem, czym się zajmuję, reakcje przerosły moje oczekiwania – dostałem ogromne wsparcie, także od ludzi, z którymi od dawna nie miałem kontaktu.

Otwierasz się na zupełnie nowe znajomości i środowiska, które wcześniej były poza zasięgiem.
Po 28 latach w jednej firmie czuję się, jakbym przeżywał drugą młodość – ta praca to ruch, emocje i spotkania z ludźmi, a moje motto: „Każde życie zasługuje na opowieść” naprawdę prowadzi mnie w tym, co robię.

Aleksandra Marciniak i Marcin Brodowski podczas sesji zdjęciowej do wywiadu, rozmowa i wspólne zdjęcie w studiu

Marcin Brodowski udowadnia, że nawet po 28 latach można całkowicie zmienić drogę zawodową, nie tracąc przy tym swojej misji.
Jako mistrz ceremonii świeckich nadaje sens ostatnim pożegnaniom, tworząc z nich osobiste i pełne szacunku opowieści.
Łączy doświadczenie dziennikarza z empatią i uważnością, budując nową markę opartą na autentyczności. Jego historia to inspiracja dla wszystkich, którzy boją się zmian – pokazuje, że nowy początek może być nie tylko możliwy, ale i piękny.

W Fundacji Twój StartUp mamy wielu beneficjentów, którzy – tak jak Marcin – szukają nowej drogi i zmieniają branżę bez obaw o konsekwencje. Nasi specjaliści pomagają we wszystkich formalnościach, dając realne wsparcie w rozwoju własnego biznesu.

Facebook

Kalkulator

Wypełnij i sprawdź ile z nami zaoszczędzisz!

Kalkulator
Czy jesteś studentem poniżej 26 roku życia? *
Czy chciałbyś korzystać z ubezpieczenia w NFZ? *
PLN

Koszty

PLN

PLN

Pieniądze dla Ciebie

PLN

Wypełnij formularz i czekaj na odpowiedź koordynatora

Zamawiam wizytówkę i ulotkę

Otrzymaj projekt ulotki i wizytówki. Wybierz szablon, wersję kolorystyczną, prześlij treść i wybrane zdjęcia. Otrzymasz pliki gotowe do przesłania do drukarni! Jeśli jesteś naszym beneficjentem zapłać 99 zł lub podpisz aneks do umowy o wspołpracy.

Proszę wypełnij formularz

1Twoje Dane
2Wybierz szablon

Twoje dane

Zamawiam stronę internetową

Proszę wypełnij formularz

Formularz umożliwia beneficjentom Fundacji Rozwoju Przedsiębiorczości Twój StartUp zamówienie wykonania bezpłatnej strony firmowej www (wizytówki) w jednym z trzech konfigurowalnych szablonów.

Strony dostępne są wyłącznie dla beneficjentów, którzy podpiszą lub aneksują umowę na okres minimum 6 miesięcy. Szczegółowe informacje dostępne są u koordynatorów oddziałów oraz pod adresem: media@twojstartup.pl

 

1Podstawowe dane
2Szablon
3Domena

Podstawowe dane

W ramach naszej strony wykorzystywane są pliki cookies w celach technicznych, analitycznych i marketingowych. Pełne informacje o ich działaniu oraz wytyczne jak wyłączyć cookies znajdują się w naszej Polityce Cookies.