Jak trafiłaś do telewizji?
Wiesz co, moje pierwsze wyjście do programu śniadaniowego miało miejsce jeszcze wtedy, gdy pracowałam w poradni – jako dietetyczka na etacie. To był czas, kiedy nie było jeszcze tylu specjalistów co dziś, więc telewizje same dzwoniły i zapraszały ekspertów. I tak to się zaczęło – od jednego telefonu.
Czyli ktoś Cię po prostu polecił?
Tak, dokładnie. A potem już poszło.
Regularnie widzę Cię w TVP, TVN i Polsacie – to znaczy, że widzowie Cię lubią.
(śmiech) Mam nadzieję! Choć początki były różne – przejęzyczenia, stres, drobne wpadki. Ale dziś wiem, że to potrzebne.
Uwielbiam wpadki, bo pokazują, że telewizja to wciąż żywi ludzie, nie maszyny. W dobie AI to szczególnie ważne.
Zgadzam się. Kiedyś bałam się, że ekspert „musi wiedzieć wszystko”. Teraz nie mam problemu z tym, by powiedzieć, że czegoś nie wiem i że muszę to sprawdzić.
To duża zmiana – kiedyś eksperci i dziennikarze nigdy by się do tego nie przyznali.
A przecież to normalne. I właśnie tego uczę też moje dzieci – że można czegoś nie wiedzieć, że mamy prawo się dowiedzieć i wrócić z odpowiedzią później.