Też się kiedyś bałam. Naprawdę panicznie.
Pamiętam, gdy do telewizji dotarły tzw. „plecaki do robienia lajfów” – małe urządzenia, dzięki którym można było łączyć się z każdego miejsca na główną antenę i relacjonować wydarzenia (tam, gdzie nie zawsze był w stanie dojechać wóz transmisyjny).
Już wtedy wiedziałam, że będę musiała jechać i robić relacje na żywo.
Wówczas byłam początkującą reporterką w TVP Wrocław, choć miałam
już doświadczenie z Opola i krakowskiego oddziału TVN.
Natomiast żywo i to przed kamerą – jeszcze nigdy. Nie było jednak wyjścia. Szef zarządził – trzeba było zrobić relację. Pamiętam, że to był 1 listopada, Wszystkich Świętych. Mieliśmy (ja i operator) zrobić łączenie na żywo – jak wygląda sytuacja przy wjeździe na cmentarze, gdzie są objazdy.
Mogłam się do tego dużo wcześniej przygotować.
Napisałam sobie tekst na całą stronę A4 i zaczęłam się go uczyć na pamięć, bo tak mi poradziły doświadczone koleżanki. Uczyłam się, mimo że nigdy nie miałam do tego zdolności – a przecież w tekście były jeszcze nazwy ulic.
Koniec końców – wyuczona – pojechałam i powiedziałam, mimo przeogromnego stresu, który u mnie zawsze objawiał się nadmiernym mruganiem. Niemniej jednak – mimo mrugania i napięcia – zadanie wykonałam. To był dopiero początek…
Z Warszawy zadzwonili, że trzeba pilnie jechać na groźny wypadek pod Wrocławiem.
A my byliśmy najbliżej. Nagle z wizji wyuczonego „lajfa” przy cmentarzu pojawił się zupełnie inny scenariusz. Jechałam w nieznane.
Nie wiedziałam nic. Miałam się dowiedzieć wszystkiego na miejscu – skontaktować się z policją, strażą, ratownikami i… zrobić relację na żywo.
W tłumie gapiów. Bo każdy wypadek przyciąga widownię.
W ogromnym stresie ogarniałam te wszystkie elementy. Zrobiłam kilka wejść na żywo.
Gdy po latach je znalazłam, zobaczyłam w kamerze przestraszoną dziewczynę, która w popłochu relacjonuje wypadek.
Myli funkcje – mówi „brygadzista” zamiast „brygadier”. Jednak robi to. Dzisiaj jestem z siebie dumna.
Bo mimo minimalnej pewności siebie, lęku i kompleksów – powiedziałam. Stanęłam przed kamerą i zrobiłam robotę.
To nie była profesjonalna relacja na żywo. Wtedy byłam jedyną reporterką na miejscu. I mimo że byłam z siebie ogromnie niezadowolona i pomyślałam „nigdy więcej” – od tamtej pory już mnie tylko na „lajfy” wysyłali. By robić, robić, robić.
Dziś wiem, że to był jedyny sposób, by rozwinąć skrzydła, budowanie nawyku odwagi, charyzmy.
Wówczas myślałam, że to kara – i zmuszanie mnie do czegoś, czego, w mojej ocenie, nie umiałam i do czego się nie nadawałam.
Piszę tę historię, bo gdy ostatnio razem z Martyną Włodarczyk poprowadziłyśmy szkolenie o odwadze przed kamerą, o public speaking, komunikacji kryzysowej, autoprezentacji… – uświadomiłam sobie, że moja telewizyjna droga – kręta i stroma – to dziś ogromna wartość, którą chcę przekazać innym.
Wobec tego drodzy Czytelnicy – nie będzie lekko. Nie powiemy Wam: „odważcie się i róbcie – od razu będzie super”. Nie, nie będzie.
A czasem wyjdzie – i nagle, nie wiadomo skąd, wróci trema, która zetnie Was z nóg. Nie ma gwarancji, że raz wypracowana odwaga zostanie z Wami na zawsze.
Wręcz przeciwnie – najczęściej trzeba ją budować od nowa, w każdej nowej sytuacji. Jak mówi mój mentor, psycholog i mówca motywacyjny Jacek Walkiewicz: